O bieganiu z górskiej perspektywy.

ORLEN Warsaw Marathon 2018 - relacja część 1

Pięć miesięcy przygotowań, setki kilometrów przebiegane i dziesiątki godzin spędzonych na treningach. W końcu nadchodzi ten dzień kiedy czas sprawdzić co z tego wyszło. Następuje weryfikacja naszych działań, im dłuższy jest okres przygotowań, tym chyba większa presja przed startem. Zwłaszcza w przypadku, kiedy cel jest w zasięgu naszych możliwości, ale zapasu nie ma za wiele. Wówczas, każdy nawet najmniejszy błąd, czy przeszkoda (np. wiatr), może pokrzyżować nasze plany, zaważyć na naszym sukcesie.
Od Orlen Warsaw Marathon 2018 minęło już kilkanaście dni. Emocje już opadły, ale temat tego maratonu jest tak obszerny, że na jednym wpisie się nie skończy. Na początek zapraszam Was na relację z biegu, którą ze względu na jej długość podzieliłem na dwie części. W dalszej kolejności będziecie mogli przeczytać również o planie treningowym, z którego korzystałem podczas przygotowań.



Dla większości osób może wydawać się, że gdy już przebiegnie się kilka ultramaratonów (zwłaszcza po górach) start na dystansie maratońskim można traktować jako weekendowe rozbieganie. Z góry może faktycznie tak wyglądać. Wystarczy jednak zmienić tylko jeden szczegół (założyć sobie reżim czasowy) i nagle z “rozbiegania” robi się całkiem poważny projekt z niebanalnym celem do osiągnięcia.
Za młodu z bieganiem nie miałem wiele wspólnego. Oczywiście nie licząc biegania za piłką. W pewnym okresie nawet zdarzało mi się robić to często i regularnie, ale do biegania nigdy mnie nie ciągnęło. Później przez "góry” przyszło moje bieganie, ale znów los chciał, że zaczęło się to od d… strony ;) Z czasem jednak samo uczestnictwo, nawet w długich biegach, przestaje wystarczać i choć człowiek cieszy się tuż po osiągnięciu mety, to po jakimś czasie w głowie rodzą się myśli, że można było jednak szybciej...

Skąd się wzięła ta “trójka” i o co w ogóle chodzi w tym “łamaniu trójki” w maratonie?
Przebiec maraton poniżej trzech godzin to dla jednych cel w sam sobie, dla innych ważny punkt w rozwoju swojej biegowej kariery. Ten wynik o czymś już świadczy, bo przebiec maraton może prawie każdy, to tylko kwestia mobilizacji. Na wynik poniżej trzech godzin trzeba już porządnie zapracować, swoje wybiegać. Cytując Jerzego Skarżyńskiego: “Nie każdemu dwójka z przodu jest pisana. Choćby baaardzo chciał”. Chyba dlatego wokół tego tematu powstało tyle legend. W internecie nietrudno znaleźć relacje o tym, jak to nawet wybitni zawodnicy podczas początków swojej kariery, ponosili klęskę przy pierwszych próbach “łamania trójki”. Na pokonanie tej niewidzialnej bariery ciągle stać nielicznych, zazwyczaj jest to poniżej 5% startujących.



O powodach podjęcia takiego wyzwania pisałem już w zapowiedzi, dlatego chcących o tym przeczytać odsyłam do tego wpisu. Nie ukrywam jednak, że nie do końca byłem przekonany, czy uda mi się to za pierwszym razem. Nie byłem pewny swoich sił. Obawiałem się trochę o logistykę, z jednej strony na biegach ulicznych jest dużo większe wsparcie dla biegających w porównaniu z biegami ultra, ale miałem obawy, że podczas biegu okaże się, że gdzieś popełnię błąd nowicjusza i cały ten kilkumiesięczny czas przygotowań zmarnuję jak “karnego w 90 minucie meczu”.

Zakończmy jednak teoretyczne dywagacje i przejdźmy do samej relacji, mam nadzieję, że choć w małym stopniu uda mi się opisać Wam te emocje, które towarzyszyły mi podczas biegu.

Jeżeli chodzi o miejsce “próby” miałem sytuację komfortową. Od lat wiosenny maraton warszawski organizowany jest pod koniec kwietnia. Nie musiałem zatem nigdzie wyjeżdżać, arena zmagań usytuowana była na moim podwórku. Termin też idealnie pokrywał się z moim planem przygotowań.
Pomimo, że przez cały okres przygotowań nie czułem, by treningi były jakieś szczególnie trudne, to nie byłem przekonany czy moja praca wystarczy do osiągnięcia celu. Jak to zazwyczaj bywa im bliżej startu tym większe zwątpienie, zwłaszcza gdy dość niespodziewanie nie wyjdzie nam trening.

W ostatnim tygodniu przed maratonem, w ogóle nie mogłem się na niczym skupić. Nie mogłem skoncentrować się na pracy, ciągle myślałem o tym co powinienem jeszcze zrobić, a czego pod żadnym pozorem nie robić. Czytałem porady żywieniowe i starałem się rozpracować temat “ładowania węglowodanami”.
W międzyczasie okazało się, że mój support team zostanie wzmocniony o dodatkowego zawodnika! Bardzo mnie to ucieszyło. Specjalnie na ten bieg, by wspierać mnie podczas startu miał przyjechać mój brat. Agnieszka, która ten start przeżywała chyba bardziej niż ja, miała mieć zatem wsparcie.



W sobotę, dzień przed startem pobiegłem jeszcze na stadion zrobić krótkie rozbieganie, które zakończyłem kilkoma przebieżkami. Nie biegało mi się jakoś specjalnie dobrze, czułem się trochę ociężały, choć zegarek podczas przebieżek pokazywał całkiem przyzwoite prędkości.
Przez pozostałą część dnia starałem się podjadać jakieś węglowodany, tak aby na ile to możliwe, naładować mięśnie glikogenem.

W niedzielę wstałem przed szóstą, zjadłem nieduże śniadanie i przygotowałem kanapki dla mojej drużyny wsparcia. Na start pojechaliśmy autobusem. Po przyjeździe na miejsce udałem się na krótką rozgrzewkę do Parku Skaryszewskiego. Przebiegłem niecałe 3 km. Międzyczasie przyjechał Kamil i razem ruszyliśmy w kierunku miasteczka biegowego zlokalizowanego na błoniach Stadionu Narodowego.



Na teren miasteczka wejść mogli tylko biegacze, dlatego przed bramą strzeliłem pamiątkową fotkę z moją drużyną wspierającą i pożegnaliśmy się. Ja udałem się na start, oni zaś na punkt kontrolny zlokalizowany na 10 km. Skierowałem się do namiotu z depozytem, oddałem wór i ruszyłem z potokiem ludzi w kierunku startu. Do wystrzału startera pozostawało już niecałe 10 min, kiedy doszedłem do bramek i okazało się, że jestem na starcie biegu na 10 km! Biegiem ruszyłem do bramki nr 11, po drugiej stronie stadionu. Takich jak ja było całkiem sporo, truchtaliśmy coraz szybciej. Nie tak łatwo w końcu obiec Stadion Narodowy.

Żeby dostać się na start swojej grupy czasowej musiałem jeszcze przeskoczyć barierki oddzielające zawodników od kibiców. Przybyłem w ostatniej chwili, zdążyłem jeszcze uspokoić oddech (serducho i tak waliło mi ponad 120 uderzeń na minutę) i dosłownie po chwili padł strzał startera. 
Rzeka ludzi ruszyła w kierunku Mostu Świętokrzyskiego, a druga (bieg na 10 km) w przeciwnym kierunku.

Zabawa właśnie się zaczęła!


fot: https://www.orlenmarathon.pl/galeria-owm

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Rock&Run | Powered by Blogger

Design by Anders Noren | Blogger Theme by NewBloggerThemes.com